Tomasz Narkun, który już 3 marca zmierzy się w niezwykłym boju z prawdziwą legendą MMA w Polsce, Mamedem Chalidowem, w zasadzie od dziecka interesował się sportami walki.
– Wszystko zaczęło się od filmu „Krwawy sport” i innych produkcji, w których występował Jean-Claude Van Damme. Podziwialiśmy z kolegami jego umiejętności, a później próbowaliśmy go naśladować. Sam sport i sporty walki zawsze jednak gdzieś mi towarzyszyły. Zaczęło się od trenowanie wschodnich sztuk walki na podwórku. Później brat poszedł na siłownię, więc do niego dołączyłem. W końcu trafiłem jednak do sekcji brazylijskiego jiu-jitsu, gdzie chłopaki trenowali również MMA. Mieliśmy małą, fajną salkę na ul. Warownej w Stargardzie Szczecińskim. Fascynowała mnie wówczas cała otoczka związana ze sztukami walki. Widziałem jak mój trener, który nie był pokaźnym człowiekiem, pokonywał dużych chłopów z siłowni, którzy ważyli ponad 100 kilogramów i muszę przyznać, że zakochałem się w brazylijskim jiu-jitsu.
Ostatecznie jednak Tomek zdecydował się na mieszane sztuki walki, ale BJJ do dziś pozostaje jego wielką miłością
– Pierwsze treningi BJJ rozpocząłem pod okiem Tomasza Stasiaka. Zacząłem też wówczas startować w zawodach. Później dołączyliśmy do BJJ techniki bokserskie i zapasy, aż w końcu zdecydowałem się na spróbowanie sił w amatorskim MMA, w którym stoczyłem prawie czterdzieści walk. Podczas mistrzostw Europy, które wygrałem, stoczyłem sześć walk jednego dnia. Wywalczyłem też tytuł mistrza Polski i zebrałem ogromne doświadczenie na amatorskich ringach.
Co ciekawe, podczas jednych zawodów Tomek walczył o bilet wstępu na galę KSW.
– Pokonałem wówczas pięciu rywali i zwyciężyłem. Pojechałem więc na Torwar obejrzeć z bliska galę KSW i chłonąłem zafascynowany wszystko co tam się działo. Postanowiłem sobie wówczas, że któregoś dnia ja również wystąpię na gali KSW. Ostatecznie spełniłem swoje marzenia i teraz będę toczył walkę wieczoru z najlepszym zawodnikiem w historii organizacji. Wiem więc, że należy w wierzyć w siebie i swoje możliwości – wówczas marzenia się spełniają.
Swoją zawodową drogę w MMA fighter ze Stargardu Szczecińskiego rozpoczął w roku 2009 w Berlinie, gdzie kluczem do sukcesu okazało się oczywiście brazylijskie jiu-jitsu, które Narkun bezlitośnie wykorzystywał również w kolejnych pojedynkach. W roku 2010 wystartował i wygrał w turnieju rosyjskiej organizacji M-1. Niestety po tym tryumfie przyszedł czas na pierwszą zawodową porażkę. Tomek szybko powrócił jednak na drogę zwycięstw i po kilku walkach zdobył pas mistrza duńskiej organizacji European MMA w wadze półciężkiej.
– Szybko zacząłem przygodę z zawodowym MMA i od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Walczyłem z doświadczonymi zawodnikami z K-1 i sambo bojowego, którzy byli naprawdę świetnymi fighterami. Podejmowałem każde wyzwanie i dziś wiem, że to był dobry ruch, bo doświadczenie, które zdobyłem było niezwykle cenne. Wkładałem w treningi, przygotowania i walki mnóstwo pracy i byłem zdeterminowany, by dostać się do KSW. Organizacja zainteresowała się mną już wcześniej, ale byłem wówczas związany z rosyjskim M-1. Walczyłem więc dalej, by wygrywać i pokazywać się z jak najlepszej strony.
W końcu przyszła upragniona chwila, kiedy po zaliczeniu ósmego zawodowego zwycięstwa Narkun podpisał kontrakt z KSW i zadebiutował w organizacji podczas historycznej gali KSW 27: Cage Time.
– W debiucie dla KSW zawalczyłem z Charlesem Andrade, bardzo doświadczonym zawodnikiem z ponad pięćdziesięcioma walkami na koncie i wygrałem przez dźwignię na staw kolanowy. Zwycięstwo bardzo mnie ucieszyło, ale wiedziałem, że to dopiero początek mojej drogi na szczyt, pierwszy krok i to co najważniejsze dopiero przede mną.
Niestety KSW 29 przyniosło Narkunowi drugą i ostatnią jak na razie porażkę w zawodowym MMA. Po trzyrundowym boju z Goranem Reljicem sędziowie nie byli jednomyślni, ale jako zwycięzcę wskazali Chorwata. Tak samo jak po pierwszej porażce, Polak szybko powrócił do swoich sprawdzonych metod walki i już podczas KSW 31 zmusił do poddania w pierwszej rundzie Karola Celińskiego. Narkun chciał jednak rewanżu z Reljicem, który w międzyczasie wywalczył pas mistrzowski organizacji KSW. Polak nie musiał długo czekać na upragniony pojedynek, bo już w październiku 2015 roku w Londynie, stanął w klatce naprzeciwko mistrza, by zrewanżować się i odebrać mu tytuł. Tym razem Tomek nie zostawił wyniku w rękach sędziów i nie tylko zwyciężył, ale po raz pierwszy w karierze znokautował oponenta, który nigdy przedtem nie doświadczył takiej porażki. Po wywalczeniu tytułu Tomasz najpierw obronił go walcząc z Cassio Barbosą, później pokonał legendę MMA, Rameau Thierry’ego Sokoudjou, aż w końcu, podczas historycznej gali KSW 39: Colosseum zastopował Marcina Wójcika.
– Głównym moim marzeniem było zawsze zdobycie pasa mistrzowskiego, a teraz wszystko co robię traktuję jak bonus.
Dziś Tomasz przygotowuje się do największego wyzwania w swojej karierze, ma bowiem zmierzyć się z Mamedem Chalidowem, który od 2010 roku pozostaje niepokonany. Narkun nie obawia się jednak tego pojedynku i jest pewny swych umiejętności.
– Gdybym się obawiał, nie przyjąłbym tego wyzwania. Ja nigdy nie wybierałem i nie będę wybierał sobie przeciwników, nigdy też nie kalkuluję wychodząc do walki. Zawsze staję do boju, który przede mną. Do starcia na KSW 42 podchodzę więc jak do każdej kolejnej walki.
materiał: kswmma.com