O nadchodzącej walce Mariusza Pudzianowskiego z Karolem Bedorfem mówiło się od lat. Jeszcze gdy Karol był mistrzem wagi ciężkiej, wydawało się, że jego sportowa droga przetnie się w końcu z drogą „Pudziana”. W roku 2015 Mariusz przerwał jednak swoją piękną passę czterech zwycięstw z rzędu, a Karol rok później utracił mistrzowski pas i doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go na wiele miesięcy z walk. Teraz jednak, 9 czerwca 2018 roku, Mariusz Pudzianowski i Karol Bedorf staną naprzeciwko siebie w okrągłej klatce KSW, by ostatecznie sprawdzić, których z nich okaże się lepszy.
Gdy w 2009 roku Mariusz Pudzianowski wkroczył na ring KSW, nikt zapewne nie przypuszczał, że MMA stanie się jego nowym, sportowym domem na kolejnych dziewięć lat. Entuzjazm po pierwszym zwycięstwie „Dominatora” szybko przygasł, gdy okazało się, że Mariusz ze swoimi warunkami fizycznymi może mieć poważny problem w walkach z coraz lepszymi rywalami. Były strongman nie zwykł jednak się poddawać i chociaż nie musiał walczyć, chciał samemu sobie udowodnić, że może stać się w przyszłości pełnoprawnym zawodnikiem mieszanych sztuk walki. Lata treningów i kolejne boje sprawiły, że Mariusz z walki na walkę stawał się lepszym fighterem.
Wydaje się, że moment przełomowy w karierze Mariusza nastąpił w roku 2010, kiedy to Pudzianowski zrewanżował się w dobrym stylu Seanowi McCorkle’owi. Kilka miesięcy później Mariusz pokonał Oliego Thompsona i zdecydował się w końcu na konfrontację z Pawłem Nastulą. O tej walce, podobnie jak o starciu z Bedorfem, mówiło się bardzo długo. Mariusz nie był jednak wcześniej przekonany, czy jest gotów na takie wyzwanie i starcie z byłym mistrzem olimpijskim. W końcu jednak do pojedynku doszło i to „Pudzian” wyszedł z niego zwycięsko, walcząc na dystansie pełnych trzech rund. Z trzema zwycięstwami pod rząd w swoim rekordzie, wydawało się, że Mariusz jest nie do zatrzymania i zbliża się do starcia o mistrzowski pas. Kolejny pojedynek tylko to potwierdził, bowiem Mariusz jednym potężnym ciosem dosłownie zmiótł z maty Rollesa Gracie.
Niestety kolejne dwa pojedynki oddaliły widmo starcia mistrzowskiego. Mariusz najpierw przegrał z Peterem Grahamem, a następnie uległ Marcinowi Różalskiemu. Wówczas zaczęto głośno mówić o emeryturze „Pudziana”, ale były strongman chciał sobie coś jeszcze udowodnić, bowiem jak sam mówił, nie musiał już walczyć i spokojnie mógł zakończyć karierę. Determinacja Pudzianowskiego pchała go więc dalej i nie pozwalała na rezygnację z treningów i kolejnych wyzwań, aż w końcu przyszedł dla niego lepszy czas w klatce. Najpierw „Dominator” podczas gali KSW 37: Circus of Pain błyskawicznie rozprawił się z powracającym do klatki „Popkiem”, a potem dał jedną z ciekawszych walk w swoim wykonaniu i pokonał przez techniczny nokaut byłego rywala z zawodowych strongmanów, Tyberiusza Kowalczyka. W ostatnim boju natomiast pokazał prawdziwe serce do walki i po niezwykle wymagającej konfrontacji zwyciężył z Jayem Silvą, dawnym rywalem Michała Materli z pamiętnej trylogii w organizacji KSW.
Mariusz nie ukrywa, że jest już bliski końca zawodowej kariery w sporcie. Po blisko dziewięciu latach treningów uznał jednak, że jest gotów na kolejne wielkie wyzwanie – pojedynek z Karolem Bedorfem. Zwycięstwo w tej walce może go doprowadzić do wymarzonego boju mistrzowskiego, zatem determinacji w tym pojedynku mu na pewno nie zabraknie. Z drugiej strony Mariusz sam mówi, że chce aby ta walka była niezapomniana i dała kibicom dużo radości. Jak jednak potoczy się to niesamowite starcie? Przekonamy się już 9 czerwca, podczas gali KSW 44 w Ergo Arenie.