Łukasz Chlewicki swoją przygodę ze sportami walki rozpoczął mając 11 lat. Wtedy właśnie trafił na zajęcia judo. Po latach treningów Łukasz zdobył czarny pas w tej dyscyplinie, był zawodnikiem kadry Polski juniorów i seniorów, medalistą mistrzostw Polski oraz uczestnikiem mistrzostw świata i Europy juniorów. Później do swoich treningów dołożył brazylijskie jiu-jitsu i boks. Ostatecznie łącząc wszystko w jedną całość przeszedł do MMA. Skąd jednak pomysł na zamianę dyscyplin?
– Czegoś mi w judo brakowało. Zawsze lubiłem walczyć mocno i agresywnie, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało. Chciałem spróbować czegoś więcej, czegoś innego. Nie wiedziałem z góry, czy będę się nadawał do MMA. Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z tym sportem założyłem sobie, że po trzech pierwszych walkach zdecyduję co będzie dalej. Dawałem sobie bezpieczne widełki, żeby zobaczyć co będzie się działo. Chciałem się sprawdzać, jednak nie zakładem z góry, że wszystko się uda.
W związku z ogromnym doświadczeniem jakie Chlewicki zdobył na matach judo, czuł, że starty w MMA mógłby zacząć od razu.
– Chciałem szybko wejść do klatki i zawalczyć, ale trener mnie jednak stopował i dziś bardzo się z tego cieszę, bo na przyswojenie przekrojowości walki MMA potrzeba czasu. Czułem jednak, że jestem gotów na walki zawodowe, bo zdobyłem dużo doświadczenia w startach amatorskich w judo. Stres podczas walki w klatce czy na tatami jest taki sam, więc wiedziałem, że sobie poradzę.
Debiut Łukasza w MMA w roku 2004 był bardzo udany i już w drugiej walce fighter z Włocławka trafił do KSW. Podczas gali KSW 3, która odbywała się w Hotelu Marriott zmierzył się z Jackiem Buczko, mimo mocnego pojedynku i dogrywki musiał jednak uznać jego wyższość w ringu.
– Jacek Buczko był bardziej doświadczony ode mnie, ale padła propozycja walki, więc się nie wahałem. Nie przeszkadzało mi to, że wychodzę do doświadczonego rywala. Do dziś uważam, że cyfry nie walczą. Zawsze trzeb wyjść, bić się i robić swoje. Musimy też pamiętać, że wówczas nie było żadnych rankingów, nie patrzyło się na takie rzeczy. Pamiętam, że walczyliśmy w swoich strojach bazowych, więc wystąpiłem w kimonie, a mój rywal w trykocie zapaśniczym. Cała gala była też dostępna na Polsacie Sport, czyli już wtedy mogliśmy pozytywnie promować MMA. Miałem wcześniej okazję oglądać inne wydarzenia, więc muszę przyznać, że KSW już wówczas robiło dobre wrażenie, a dziś ta organizacja jest potęgą w Europie, a śmiem twierdzić, że również na świecie. Cała opieka jaką otaczany jest zawodnik i profesjonalizm z jakim się do nas podchodzi, to robi wrażenie.
Zapraszamy do Beltor Fight Academy. Jednym z trenerów jest dobrze znany Maciej Brzostek
Po debiucie w KSW, kolejne boje Łukasza kończyły się zwycięstwami i dopiero starcie z obecnie jednym z najlepszych zawodników organizacji UFC Demianem Maią zastopowało „Saszę”. Po tym pojedynku Chlewicki musiał na pięć lat zniknąć ze sportu. Powodem była kontuzja.
– Miałem poważną kontuzję związaną z kręgosłupem. Wyszły w końcu całe lata treningów na macie i przeciążeń. Zanim trafiłem do specjalistów minęło nieco czasu. Początkowo lekarze mówili, żebym zostawił sport, że to już koniec kariery i powinienem zająć się czymś innym. Stwierdziłem jednak, że będę walczył do końca. Nie potrafiłem zrezygnować ze sportu. Nie wyobrażałem sobie innego życia. Na szczęście miałem cały czas wsparcie w bliskich i rodzinie. Wprawdzie nie do końca chcieli żebym wracał do MMA, ale zawsze mogłem na nich liczyć. W końcu w warszawskim szpitalu MSWiA udało się laserowo wykonać zabieg, była to nowatorska metoda, miałem więc dużo szczęścia.
Okres bez sportu i bez możliwości startów był dla Łukasza bardzo trudny.
– Najpierw miałem dwa lata zupełnej absencji od jakiejkolwiek aktywności ruchowej. Potem, małymi kroczkami, zacząłem pracę nad powrotem. Dużą rolę odgrywała tu psychika i świadomość tego, że miałem tak poważną kontuzję. W końcu jednak głowa zaczęła pozwalać mi na coraz większą pracę. Wtedy poczułem niesamowitą satysfakcję, to było wspaniałe uczucie móc wrócić do sportu. Wiedziałem wtedy, że nie odpuszczę, że wracam ponownie do gry. W trakcie mojej przerwy od sportów widziałem jak walczą inni, Janek Błachowicz, Michał Materla, i nie ukrywam, że ciężko mi się żyło patrząc, że to wszystko się dzieje, a ja nie mogę w tym uczestniczyć. Byłem jednak zdeterminowany. W końcu dostałem propozycję walki na gali Angels of Fire z Jordanem Błochem. I w sumie wyszło tak, że praktycznie równe pięć lat od początku mojej przerwy udało się wrócić i wygrać przez techniczny nokaut.
Dziś popularny „Sasza” ma na swoim koncie dziewiętnaście pojedynków w mieszanych sztukach walki, w tym czternaście zwycięskich, a jego kolejnym rywalem, podczas gali KSW 37: Circus of Pain, będzie bardzo mocny Mansour Barnaoui.
– To świetny rywal, były mistrz M-1 i BAMMA. Podczas pojedynku z Mateuszem Gamrotem pokazał się bardzo mocno. Jest agresywnym zawodnikiem, solidnym parterowcem. Cieszę się, że będę mógł się bić z takim mocnym zawodnikiem. Jestem przekonany, że damy mocną, solidną dawkę MMA. Zrobię wszystko żeby to moja ręka była w górze. Charakter i determinacja ponad wszystko.
mat. KSW (kswmma.com)