Jacek Kreft to jeden z najlepszych zawodników wagi do 70 kg w Polsce. Zawodnik z Gdyni ma na swoim koncie walki z czołowymi zawodnikami tej dywizji w kraju. Trzy z czterech ostatnich jego występów kibice mogli obserwować na galach federacji Fight Exclusive Night. W wywiadzie opowiada on m.in. o ostatniej walce w Lubinie czy genezie swojego pseudonimu.
Waldemar Ossowski (Strefa Sztuk Walki): Ważne dla ciebie zwycięstwo w Lubinie. Mocno odetchnąłeś po wygranej z Adamem Golonkiewiczem, zwłaszcza, że poprzednie dwie walki nie poszły po twojej myśli?
Jacek Kreft (Beltor Team): Zwycięstwo z Adamem było moim życiowym przełomem – już podczas przygotowań wiele zmieniło się w moim życiu osobistym, jak i zawodowym. Czy odetchnąłem? Nazwałbym to raczej wzięciem głębokiego wdechu, bo to był dopiero początek tego, co zamierzam pokazać.
Planujesz jeszcze występy w Fight Exclusive Night? Masz może jakieś oferty zagraniczne?
– Z Fight Exclusive Night jestem w dalszym ciągu związany kontraktem i jeżeli tylko zaproponują mi walkę, to chętnie ją przyjmę. Ta federacja dała mi wielką szansę, docenili mnie i nie zwątpili nawet na moment, a chociażby nikt nie traktował mnie nigdy jako pewnego straceńca. Mam bardzo dobre relacje z organizatorami, dla takich ludzi aż chce się walczyć. Ofert zagranicznych było kilka, ale nie chcę się podpalać, bo wszystkie walki, które przegrałem, były brane bez namysłu, żadnego planu i zdecydowania. Wygrałem, co uważam za jakąś kartę przetargową. Nie czuję potrzeby nabijania sobie rekordu. Uważam się za jednego z niewielu zawodników walczących jedynie z mocnymi przeciwnikami i nie zamierzam tego zmieniać.
Gdynia i klub Mad Dogs to według ciebie najlepsze miejsce do treningu? Kto pomaga ci w prowadzeniu twojej kariery?
– Swoją przygodę w MMA zacząłem w Mad Dogs Gdynia. W prawdzie nadal tam trenuję, ale wiele się pozmieniało, dziś jestem tam również trenerem, co jest dla mnie nie lada zaszczytem, ale to też ma swoje drugie dno. Wyniosłem z tego klubu wiele i staram się doszukiwać tego, czego jeszcze mogę się nauczyć. Do ostatniej walki przygotowywałem się jednak również w Gdańsku z trenerem Maciejem Brzostkiem, co uważam za jeden wielki plus. Nie oznacza to jednak, że Mad Dogs odszedł w niepamięć, bo trener Bartek Chyrek również pomagał mi w przygotowaniach. Chcę się rozwijać, testować swoje umiejętności i czerpać nauk z każdego dobrego źródła. Miałem możliwość trenowania w Gdańsku i wykorzystałem ją. Nie dzielę się na kluby, nie oceniam poziomu względem ładnej maty, czy wyposażenia. To trener jest dla mnie źródłem umiejętności, techniki, energii i nastawienia. Jestem wielkim szczęściarzem, że trafiły mi się dwa źródła
Czy planujesz starty w innej kategorii wagowej?
– Inna kategoria wagowa? Zaskoczyło mnie to pytanie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Mógłbym to robić ‚for fun’, ale nie o to chodzi w tym sporcie. Nie potrzebuję zmian, bo wciąż przybywają nowi zawodnicy, a taka waga jest dla mnie idealna.
Na rozkładzie masz czołowych zawodników wagi do 70 kg w Polsce, m.in. Kamila Łebkowskiego, który niedawno udanie zadebiutował w World Seriers of Fighting. Pamiętasz walkę z „Bombą”?
– Walka z Kamilem miała miejsce w 2012 roku, kiedy to jeszcze raczkowałem w MMA. Pamiętam to jak przez mgłę, ale lubię do tego wracać. W tym momencie jego sukces jest również moim sukcesem, bo przecież wcześniej to ja go pokonałem.
W styczniu 2015 roku dość niespodziewanie przegrałeś z Romanem Szymańskim. Teraz on walczy o pas FEN i okazał się odkryciem 2015 roku? Czy przygotowując się do walki z nim wiedziałeś, że jest aż tak niebezpieczny?
– Kim był Roman Szymański w styczniu 2015 roku? Ja sam nie wiedziałem o nim nic, mój sztab nie wiedział o nim nic, dziennikarze nie wiedzieli o nim nic. Przyszedł, pokonał Krefta, Kiełka, Golonkiewicza i ma walkę o pas. Oczywiście gratuluję, ale na gratulacjach tego nie zamierzam kończyć.
Stoczyłeś dwie walki z Marianem Ziółkowskim, jedną wygraną, w rewanżu przegrałeś. Myślisz, że dojdzie jeszcze do waszej trzeciej potyczki?
– Temat „Kreft kontra Ziółkowski” przestał mnie już bawić, a to na domiar złego temat o mnie. Ja pokonałem Mariana, Marian pokonał mnie – jesteśmy na równi. Na całe szczęście żadna federacja nie uznaje dwóch zwycięzców w walce o pas, tak więc czekam na propozycję (śmiech). Jak trzeba będzie, to i o dwa pasy powalczę, skoro Marian już kroczy do FEN.
Skąd wziął się twój pseudonim – „Łamator”?
-Nie będę owijać w bawełnę i snuć opowieści, po prostu złamałem kiedyś rękę mojemu przeciwnikowi na zawodach amatorskich. Nic fajnego, nie jestem z siebie dumny, bo z perspektywy czasu i doświadczenia wiem, że zawody amatorskie nie są żadnym wyznacznikiem, a tego typu uraz często eliminuje sportowca na drodze do marzeń. Niestety, przeciwnik był nieugięty, jednak jego staw łokciowy nieco mniej. Pseudonim przyjął się w klubie i rozszedł się nieco dalej.